Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Słabym głosem kazał prosić księcia Roberta, który w chwilę potem wszedł krokiem mierzonym do pokoju.
Witając się, w milczeniu spojrzeli na siebie; książę spostrzegł nadzwyczajną zmianę w twarzy hrabiego i pomyślał, że pewnie wczorajszy wypadek w teatrze musiał ściągnąć jego uwagę, a może i zasłyszeć mógł coś o nim; hrabia znalazł też księcia bladym, zmęczonym i jakby przelękłym. Położenie ich wzajemne było nadzwyczaj przykre. Nierychło Mościński się zdobył na wypowiedzenie głosem słabym:
— Niechże książę siada.
— Czyś hrabia nie chory?
— A tak, tak, czuję się dziś niedobrze, sam nie wiem, co mi jest, ale jakbym był słaby. To powietrze miejskie... ja do wsi przywykłem, życie odmienne... czuję się nieswój.
— Może potrzebaby lekarza?
— O! nie, to samo przejdzie — pośpiesznie dorzucił hrabia, ciągle się przypatrując księciu i wzdychając mimowoli.
Zamilkli potem i rozmowa się żadna zawiązać nie mogła; hrabia począł ważyć to, co mu nieznajomy mówił i znalazł, iż należało wprzód sprawdzić jego twierdzenia, nimby księciu o tem coś wspomnieć można. Wszakże mogły to być tylko złośliwe jakieś bajki i plotki.
Postanowił zostawić wszystko in statu quo, nie dając poznać po sobie, iż coś doszło do jego wiadomości, a zasięgając wprzód lepszych i pewniejszych informacyj. Zadzwonił więc na służącego, aby zapytał pań, czy księcia przyjąć mogą, a sam, pod pozorem ubierania się, wyszedł, gdyż panna Alfonsyna kazała powiedzieć, że natychmiast będzie w salonie.
Wróciwszy do brudnej swojej izdebki, hrabia naprawdę płakać począł; kochał dziecko swoje, a czuł, iż trochę nierozważnem postępowaniem mógł zachwiać jego przyszłość.
— Poco mi było iść na tę sufraganję, poco do nich zajeżdżać, dać się im zbliżyć, poznać i jeszcze poma-