Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zamieszkujące parę dworków starych dewotek kilka zaprzysięgały, iż noga jego nie postała w kościele i że nawet na Wielkanoc się nie spowiadał. Widziano go też w Wielki Piątek kupującego mięso... a w niedzielę łupiącego drzazgi przed domem, bo ów mniemany bogacz tak sam sobie służył, jak najuboższy z ludzi. Jedna podżyła już bardzo kobieta, zwana Stroczychą, od lat przeszło dziesięciu jeść mu gotowała, i na płotach widywano poszarpaną bieliznę, którą prała znać dla jegomości. W piątek, gdy pospolicie żebracy się po miastach włóczyć zwykli, nie mijali tutejsi Firlejowszczyzny, gdyż każdy trzeźwy po groszu dostawał. Ani mniej, ani więcej żadnemu nie dano, nikogo też próżno nie odprawiono, chybaby nietrzeźwym się okazał. Jałmużnę rozdzielała Stroczycha we drzwiach i pamiętała tak dobrze, komu grosz dała, iż się żaden dwa razy przyjść nie ważył, bo ten, co się dopuścił nadużycia, już następnych piątków nic nie miał i mógł nie powracać. Sposób życia Zembrzyńskiego naturalnie ciekawość obudzał długo, śledzono go, domyślano się, wostatku powiedziano sobie, że musi kradzionemi rzeczami frymarczyć, albo gdzieś na lichwę pożyczać, ale znać, jak wilcy, dokoła gniazda szkody nie robi, aby mu nie zakłócono spokoju. Ta fama sknery i bogacza sprowadzała nieraz do Firlejowszczyzny różnych ludzi, naciskanych pieniężną potrzebą; często bardzo korzystne interesa ofiarowano Zembrzyńskiemu, nigdy się na żaden nie pokusił.
Gdy go tak napastowano, ręce obie podnosił do góry, za głowę się chwytał, spuszczał twarz ku ziemi i cicho a krótko odpowiadał:
— A dajcież mi święty spokój, złamanego talerza nie mam, dajcie wy mi święty spokój!
I za drzwi tak co prędzej wyprawiał.
Jeden z najmajętniej szych kupców starozakonnych na Winiarach, Zelmanowicz, człowiek uczciwy i powszechnie szanowany, raz go przecież na ulicy pochwycił, zagadnął i, przytrzymawszy, do dłuższej nie-