Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się coqueluchem tych pań, począwszy od najstarszych, do młodziusieńkich. W pół roku po jego zjawieniu się rozeszła się wieść, iż hrabina Natalja śmiertelnie się w nim kocha, a on w niej. Mąż odbywał naówczas jakąś długą podróż z obowiązku, a hrabina pod opieką matki została. Romans stał się tak jawny, iż najbardziej pobłażające osoby znajdowały go trop accentué. Dziwiło to ze strony hrabiny, dotąd nadzwyczaj ściśle zachowującej formy i przestrzegającej przyzwoitości.
Młodzieniec zaś, któremu tego nikt za winę nie poczytywał, był jak obłąkany, upojony, oszalały i nieprzytomny. Z jego strony była to widocznie owa pierwsza miłość człowieka wychowanego surowo, w zasadach chrześcijańskich, który bronił się długo grzesznej myśli i wkońcu padł, gotów już wszystko poświęcić sile czarodziejskiej, która go zwyciężyła. Więcej go żałowano, niż obwiniano. Byli i tacy, co uniewinniali nieszczęśliwą hrabinę, skazaną na małżeństwo z człowiekiem, którego kochać, ani szanować, ani znosić nie było podobna.
Miłość tych dwojga kochanków z nad brzegów Wisły zajmowała całe miasto. Śledzono ich, tak że niemal o każdym ruchu, o każdej wiedziano przejażdżce. Nie wiem już, jaki nowy przedmiot: przybycie jeźdźców Renza czy orkiestry niemieckiej, — odwróciło od nich uwagę. Ale stosunek ów nieszczęsny trwał dość długo, dłużej, niż one trwać pospolicie zwykły. Wszyscy, co znali księcia Brańskiego, mówili, że niepodobna było na ziemi znaleźć nieszczęśliwiej szczęśliwego człowieka od niego. Szalał on, męczył się, upajał i rozpaczał, gryzło go sumienie, przestraszała obawa jutra, męczyła wreszcie ta Natalja, która była dziwaczna, zazdrosna i nie umiała inaczej kochać, tylko z torturami, dręcząc tego, kogo umiłowała, i siebie.
Melodramat ten trwał, trwał, dopóki na widnokręgu wielkiego świata nie zjawił się poprzedzony sławą stugębną wielki lowelas, pułkownik W. Ksią-