Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nak nie obracać jej na ten cel, ani na żaden inny, chybaby rzeczy przychodziły do skutku.
To mówiąc, książę zielony woreczek z dukatami podsunął synowi, który go w rękę pocałował. Pomyślał, biorąc je, jakby się dobrze przydały na opędzenie jednego z tych pilnych i gryzących długów, którym się obronić nie było podobna; ale ojciec ani mógł nawet wiedzieć o nich.
Po chwili milczenia, szambelan wyciągnął ręce i, ująwszy głowę syna schyloną, przycisnął ją, całując, do piersi. Łzy stanęły mu w oczach.
— Mój drogi Robercie, — dodał głosem drżącym — jedziesz... losy twe i przyszłość rozstrzygnąć się mogą, niechże ci po staremu błogosławieństwo ojca towarzyszy, niech Bóg Abrahamów i Jakóbów da ci szczęście, na jakie zasłużyłeś. Byłeś zawsze dobrem, czułem, posłusznem i zacnem dziecięciem, nosiłeś imię poczciwe, które po wielkich przodkach wziąłeś w spadku, umiejąc szanować drogą puściznę. Bądź więc błogosławiony, niech Bóg zleje na ciebie wszystkie te dary, jakich serce starego ojca ci życzy. Idź, z Bogiem i w imię Boże, zawsze drogą prawą a świętą, na której znajdziesz ślady stóp przodków naszych. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, w drogę pokoju i szczęśliwości!
Starzec mówił to z dziwną powagą i namaszczeniem; mimowolnie Robert ukląkł przed nim, łzy z wyschłych rzuciły mu się powiek, ucałował drżące ręce. Popłakali się obaj.
— Niech Bóg błogosławi! — dodał stary za odchodzącym. — A pisz mi, co się stanie. Wolę Bożą w tem widzę, nie trzeba się jej opierać. Dobijaj, mój Robercie; umrę spokojniejszy, widząc cię szczęśliwym.

Książę Robert, wzruszony i pomieszany, powrócił do swojego mieszkania i stał chwilę jak odurzony,