Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Godzina, w której książę Robert został do ojca wezwany, nadawała temu posłuchaniu znaczenie wielkie, wyjątkowe. Kamerdyner przyszedł do niego i oznajmił, że książę oczekuje w swoim gabinecie; książę Robert pośpieszył. Zastał ojca w istocie w fotelu i ubraniu wieczornem, siedzącego z wielką powagą i zdającego się go niecierpliwie wyglądać. Po ucałowaniu ręki, ojciec wskazał panu rotmistrzowi (tak go nazywał często) krzesło naprzeciw siebie. Wprzódy jeszcze kamerdynerowi wydane zostały rozkazy, ażeby służbę poodddalał.
— Siadaj, rotmistrzu, — rzekł ojciec — mamy z sobą do pomówienia. Nie chciałem, byś się wybrał w podróż, bez porozumienia ze mną co do dalszego postępowania. W ostatnich dniach zaszły pewne okoliczności, które mogą za sobą następstwa ważne pociągnąć. Przybycie tego poczciwego Mościńskiego z córką, zawiązane stosunki, wzajemnie uczuta właściwość ściślejszego zbliżenia naszych rodzin wkładają na mnie obowiązek otwartego pomówienia z tobą. Mówiono mi, iż ci się Alfonsyna podobała? jakże?
Książę Robert spuścił oczy.
— Jeżeli z innych względów zdawać się będzie ojcu małżeństwo to właściwe, nic nie mam przeciwko temu.
C’est bien dit, — odezwał się stary, grając palcami po złotej tabakierce — jest to posłuszeństwo synowskie; ale jakże tam z sercem?
Robert, nie chcąc ani kłamać, ani się przyznać do prawdy, nie odpowiedział nic; można to sobie było tłumaczyć, jak się podobało. Książę stary popatrzył na syna i mówił dalej:
— Jedziesz z hrabią do Warszawy, to bardzo dobrze, pochwalam tę myśl. Żyjemy w czasach, w których o stosowne dla nas związki trudno; wiele familij zubożało, nie każdemu udało się, jak nam, utrzymać przy dawnem mieniu. Mościński zebrał znaczną fortunę, panna dobrze wychowana, poważna, ro-