Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Utrzymanie powagi, blasku i znaczenia domu było największą jego troską. Co się tyczy materjalnych podstaw bytu familji, o tych staranie zdawał na wierne sługi, wcale się o szczegóły nie troszcząc. Głęboką mając wiarę w jakieś posłannictwo stanu, do którego się liczył, i pojedyńczych członków jego, był pewien, że rzeczą jest Opatrzności starać się o zachowanie narzędzi, któremi się posługiwała. Nie przypuszczał nawet, aby książęta Brańscy upaść, lub choćby zachwiać się mogli.
Cały też nieszczęśliwy przebieg ich interesów, który co chwila stawał się groźniejszy, był mu zupełnie obcy. Nie mówiono mu o tem, nie chcąc martwić napróżno starego, on zaś z tem, co sobie do rozporządzenia zostawił, rządził się tak, jakgdyby zawsze jeszcze Brańscy należeli do najmożniejszych rodzin w kraju.
Nie można mu się było ani sprzeciwiać, ani wyperswadować, że mogło być inaczej. Często też w tem szczęśliwem zaślepieniu wydawał śmiało asygnacje do kasy, czynił podarunki, rozporządzał sumami, których dostarczyć nie było można. Generał, sufragan, Gozdowski wysilali się na to, żeby jak najzręczniej ukryć przed nim stan rzeczywisty interesów. Zaledwie w ostatnich czasach dał się przekonać, iż skutkiem ogólnych w kraju zaszłych zmian przychody się zmniejszyły i interesa utrudniły.
O grożącem niebezpieczeństwie nie miał ani pojęcia. Wszystko też, co go otaczało, trwając dotąd bez zmiany, utwierdzało go w przekonaniu, iż Brańscy świetnie stoją. Mówił o dobrach i dochodach z najgłębszem przekonaniem, iż pierwsze są źródłem niewyczerpanem, a drugie starczą na wszelkie fantazje wszystkich członków rodziny.
Z tych złudzeń pocóż go było wyrywać? Któżby miał odwagę osiemdziesięcioletniego starca uderzyć jak piorunem, odsłaniając przed nim nagą i straszną rzeczywistość, która przyszła stopniami, niepostrzeżona, a dziś na nią chyba cud mógł być ratun-