Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czegoś obiecującego szczęście w przyszłości; mimo tego pragnienia, Zenon czuł się niemile dotkniętym powierzchownością, która zdradzała pieszczotami rozwinięty do wybujałości egoizm i jakąś suchość serca, brak jego. O ile hrabia był dobroduszny a otwarty i łatwy do pokochania, o tyle córka przestraszająco wydawała się zimną i pedantyczną. Zenon zasmucił się; znając Roberta, wiedział, że mu się jego przyszła podobać nie może, nie zgadywał tylko, do jakiego stopnia wstręt posunięty zostanie. Dlatego, zaledwo wyszli, pośpieszył za księciem, postanowiwszy nie pytać go, ale czekać, co też on powie.
Książę Robert rzucił się już był na krzesło znużony, głowę podparłszy na ręku, gdy wszedł przyjaciel pod pozorem dowiedzenia się o coś potrzebnego na jutro.
— Już jesteś, szpiegu nieznośny! — zawołał, smutnie śmiejąc się, książę Robert. — No? powiedzże ty mi co o hrabiance?
— Ja? — podchwycił zmieszany Zenon — ja? ale... ale ja nie miałem sposobności ani się zbliżyć ku niej, ani z nią mówić.
— Ale wrażenie pierwsze... mów szczerze.
— Szczerze — odezwał się Zenon — jest to surowy materjał, z którego może być bardzo przyzwoita księżna lub bardzo śmieszna. To zależy od artysty, który z bryły marmuru posąg wykuje.
— A! wykręciłeś się zręcznie — zawołał książę. — Otóż ja ci powiem to, czegoś ciekawy, ja spodziewałem się gorzej. Ponieważ raz mam się żenić, nie pytając serca i nie dla siebie, ale dla dynastycznych interesów, to gdyby nie miała pasji nosić tyle łańcuchów i pierścionków, bransoletek i broszek, byłaby wcale znośna. Hrabia jest nieco za głośny i wrzawliwy, ale możeby się ciszej rozczulać nauczył.
Zamilkli obaj, książę się uśmiechnął i ramionami ruszył, Zenon popatrzył badawczo i ze współczuciem, uścisnął jego rękę i odszedł.