Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

umarł wysiadłszy na ląd, w progu nowego życia... Żyłem tyle lat, niewiem już wiele, ciągle tą myślą powrotu, a życie było gorączkowym snem strasznym. Opowiedziećbym nie potrafił przygód, przez które przeszedłem...
— Ja wiem wszystko — odpowiedziała Marynka, rada że rozmowa się tak zwróciła — przypadek dziwny, cud jakiś dał mi w ręce dziennik biednego człowieka, który z tobą płynął na jednym okręcie. Opowiadaliście mu swą historyą, on ją spisał, z tych notat ja się jej nauczyłam.
— Któż to był? — mglisto coś przypominam sobie. Ernest Ratsch? najbiedniejsza istota złamana, jaką mi się spotkać trafiło...
— Cóż się z nim stało?
— Umarł!
— Umarł. Jeśli się nie mylę, on tu miał, opowiadał mi, kogoś — przyjaciela lat młodych, do którego śpieszył, w nadziei...
— Mojego męża.
Antoś przestraszony, z załamanemi rękami odskoczył usłyszawszy.
— Ale nie, to być nie może, z tego co mi opowiadał o swoich stosunkach, o...
Marynka ciekawa, pytające oczy nań podniosła,
— Więc pani byłabyś żoną tego, z którym Ratsch młodość przepędził, na którego pomoc teraz miał prawo rachować! Czy pani wiadomą ta historyą?
— Nie wiem nic więcej nad to, że p. Larisch (tak go nazwała mimowolnie Marynka) przygarnął go tu, zujmował się jego losem, pomagał mu... ale człowiek złamany chorobą, życiem, umarł wkrótce...