Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

strach, chwyciła się za czoło i żywo pośpieszyła ku niemu, ale z powagą i odzyskanem panowaniem nad sobą.
Antoś — zawołała.
— Cień mój tylko — wyjąknął młody przybysz... mogłażeś mnie... pani (dodał pośpiesznie) poznać.
— Rysy się nie zmieniają, póki się dusza nie zmieni, szepnęła Marynka, postępując ku niemu. A! przecierpiałeś tyle... słyszeliśmy, ja wiem.
— Zapomniałem już o wszystkiem — zawołał Antoś biorąc jej rękę, którą zaledwie dotkniętą ustami jego, cofnęła z jakimś przestrachem.
Potem milcząca, podniosła tę rękę i na palcu pokazała mu złotą ślubną obrączkę.
Antoś pobladł jeszcze, spuścił oczy — milczał.
Tygiel patrzył na tę scenę, założywszy ręce na plecy i ruszał ramionami.
— A to piękne przywitanie po tylu latach, zaśmiał się — począł głową potrząsać. Cóż ty mu pokazujesz pierścionek — rzekł do córki, wie on dobrze co się tu stało, ale z niemcem małżeństwo nie bardzo tak dalece ważne, to zobaczymy. Siadaj, Marynko, i przyjmże starego przyjaciela po ludzku.
Ale Marynka zdawała się nie słyszeć nic, pogrążona była w zadumie jakiejś, drżała, obawiała się ust otworzyć. Antoś onieśmielony, dotknięty jej pozornym chłodem, zmieszany był widocznie.
— Niech mi pani przebaczy — odezwał się w końcu głosem słabym, że ośmieliłem się tu przyjść i prosić pana Marcina, abym się z panią mógł zobaczyć. To chwila dla mnie stanowcza. Jeślim powrócił i stoję tu żywy przed wami, tom winien sile