Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sama stolica może podziałały nań tak, że mi z niego pruskiego junkra zrobiono... Nie mam najmniejszej nad nim władzy, nie słucha mnie, przeciwia mi się, a teraz gdy doszedł do pełnoletności, obawiam się, ażeby nie postawił mi się wbrew nieprzyjaźnie...
— Ale zmiłuj się! radco kochany — zawołał Mogilski, to nie może być, to niepodobieństwo. Pessymista jesteś, widzisz zbyt czarno...
— Znam mego syna — rzekł radca, twarda i nieugięta natura...
— Toć wreszcie nic ci tak przykrego uczynić nie może, bo ręczę, że choć twardy, ale szlachetny wziąć musiał po ojcu charakter...
To mówiąc, prezes uścisnął sąsiada... Nie smuć się, proszę, zawołał — nie przewiduj... wszystko będzie dobrze...
Rozmowa skończyła się kilku westchnieniami.
Larisch spojrzał parę razy na zegarek, był jakiś niespokojny, podraźniony, przebąknął coś o pilnych interesach i chciał się żegnać. Mogilskiego wstrzymywał.
— Chętniebym został — odpowiedział, ale i żony mojej niema w domu, muszę powracać. Któż wie, może nawet zajadę do Strzelna, bo dali nam znać, że stary pan Marcin chory i żona tam do niego pojechała... Jestem o nią niespokojny... Tak przywiązana do ojca!!
Prezes tak słuszne pobudki pośpiechu widząc, nie chciał już się napraszać, aby został. Jakoż pan Larisch siadł do wózka i kazał jechać do Strzelna.
W drodze, jakoś już nie zbyt daleko ode dworu, przypomniał sobie, że konie mogą być w domu potrze-