Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wał się widzieć z synem. Wszystkie jego kroki zawsze jakąś tajemnicą były okryte. Spytał na wyjezdnem Marynki czy będzie w Mogilnej lub u ojca, i czy ma dla niej konie przygotować, pożegnał ją jak zwykle z chłodną grzecznością i kazał się odwieść do pierwszej stacyi.
Od czasu powtórnego ożenienia ojca, stosunki jego z synem jeszcze były chłodniejsze niż kiedykolwiek. August dochodził do pełnoletności; nigdy on serdecznym nie był dla radcy, teraz stał się niemal zupełnie obcym. Dwa razy na parę dni ceremonialnie przybył do Christianhofu — okazał jawnie, że się tu nudził; postanowił wycieczkę zrobić do Turyngii, drugą razą do Szwajcaryi i więcej się nie pokazywał. Wszystko wiedzący ojciec wiedział i to, że August był nań zagniewany. Przy całej pozornej lekkomyślności burszowskiej, umiał się dobrze rachować, ożenieniu był nie rad, bo mu ono tylko czterdzieści tysięcy talarów matki zabezpieczało, a całą majętność ojcowską widział zagrożoną. Rachował też, że młoda żona wymoże zapisy, i że młode siostrzyczki i braciszki przybyć też z czasem mogą.
To go oziębiło dla ojca.
Larisch nie zmienił względem niego postępowania wcale; cierpiał, lecz nie mówił z nim nigdy o interesach, zdawał się czekać. Jednego dnia zatelegrafował do syna, iż potrzebuje się z nim widzieć, co wcale zadziwić Augusta nie mogło, bo właśnie w tych dniach dochodził do pełnoletności. Przygotowywał się on do doktoryzacyi, która mu karyerę urzędniczą otworzyć miała, a zarazem dożywał resztek burszowskiego żywota, po którym miało nastąpić owo wystygłe życie