Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

neś ochłonąć, uspokoić ich, wrócić do czynnego życia. Z miłości umierać się nie godzi. Ja, bądź pewien, słowa nie powiem nikomu.
Niechcąc przedłużać rozmowy, p. Jacek wstał. Zdało mu się bardzo skutecznem wrzucić tych kilka słów zimnych w duszę rozgorzałą, zamkniętą i dać im wewnątrz wziętym poskutkować jak lekarstwu.
Prezesa rozruszał pan Jacek, Witold wymógł na sobie trochę weselszą twarz, a gdy oni się uśmiechnęli, pani Anna i Kazia rozjaśniły już twarze, nadzieja wstąpiła w serca. Prezes z narzuconych mu pięciu tysięcy talarów skorzystał naprzód kupując synowi wierzchowca, a żonę z córką wyprawiając do wód. Sam jechać nie chciał, choć mu też doktór dla oderwania się od kłopotów domowych radził przejażdżkę. Pani Anna żałowała pieniędzy, ale.. mówiono sobie że to matce posłuży. Witold w kilka dni potem zażądał wracać do Berlina. Pan Jacek był tego zdania, że mu to nie mogło zaszkodzić i ojciec się zgodził.
Prezes jakkolwiek posępny, nie mógł długo pozostać ze strapieniem, ułożył sobie w kilka dni potem teoryą uspokajającą i już był pewien, że strachy owe daremne były. Wierzył bowiem zawsze w wielką uczciwość Larischa. Teraz mu też nikt się w tym względzie nie sprzeciwiał, aby go nadaremno nie trapić.
Z zadziwieniem dowiedziano się urzędownie w Mogilnej o tem, o czem Witold był już uwiadomiony dawniej, o zaręczynach Larischa z piękną Marynką. Przywiózł o tem pierwszy wieść stary Tygiel,