Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bardzo ładnie! ale wszyscy widzą że schniesz i rozpaczają nad tobą.
— A ja prawdziwie nie rozumiem, co popełniłem.
— Spojrzże w zwierciadło, wyglądasz jakbyś istotnie popełnił występek i trawiony był zgryzotami sumienia...
Witold zamilkł. — Czego nie pojmuję, rzekł po chwili, to zkąd wuj mogłeś się dowiedzieć.
— Tak samo jak ja, dowiedziało się pewnie daleko więcej osób, rzekł Jacek. Wiesz włoskie przysłowie: miłość i kaszel schować się nie dają. Każdemu się zdaje że potrafi ukryć, a sekret wyda się zawsze. Dobrze jest na ten raz, że Niemiec nie wie i nie domyśla się niczego, ale mógłbyś był pannie Maryi zaszkodzić do zamążpójścia, a — sambyś się z nią nie ożenił.
— Dlaczego? — spytał Witold — dlatego że jest Marynką Tyglówną?
— Nie koniecznie — rzekł wuj — ale ty sam ochłonąwszy, postrzegłbyś żeś po młodemu kochał, nie ją ale — samę miłość. Takich omyłek bywa tysiące.
— Nie będę się z wujem sprzeczał, bo jej nie znasz — odpowiedział Witold — nie wystawię się na śmieszność, usiłując mu ją odmalować — ale — ale — zmilczę...
— No — to i ja także — ściskając go zawołał Jacek, milczmy oba. Wierzę ci, zazdroszczę, boleję, a koniec końcem, radzę to cobym sam sobie poradził: nie pozwalaj chorobie brać góry. Otrząśnij się, pracuj, baw, ale bądź panem siebie i mężczyzną. Rodzice cię kochają, masz dla nich obowiązki, powinie-