Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tu, nikt, nic o bożym świecie nie wie, a pan Witold, jam to widział, odrazu w lecie na podwieczorku zagorzał do dziewczyny. Już tego dobrze nie wiem jak się tam do domu dostał, ale pod pozorem polowania latał, biegał, widywali się, siadywał wieczorami, oszalał. Toby jeszcze było nic, boby się wyszumiało, ale i tam Larischa przyniosło licho, panna mu się podobała, Niemiec się oświadczył i przyjęty, a paniczowi drzwi zamknęli przed nosem. I ot, z czego choroba.
Pan Jacek słuchał zdumiony uszom nie wierząc, załamał ręce, stał, milczał.
— Nikt nic nie wie!?
— Żywa dusza.
— Pewny jesteś tego?
— Jakbym pragnął być zbawionym...
— Cóż myślisz o tej dziewczynie?
— Dziewczyna — uczciwa, zacna, ale kobieta, a panicz młody, a pan, że sam niedawno młodym był, to może co poradzi.
Na to ostatnie słowo uśmiechnął się smutnie Jacek.
— Mnie się zdaje, że ze wszech miar dobrzeby było, gdybym się ja o tem z Witoldem rozmówił, hę? ale gdy mnie spyta zkąd ja o tem wiem?
— Powiesz mu pan, że z tego się tłumaczyć nie możesz. A zapewne, że rozmówić się nie byłoby od rzeczy. Pan Witold do drugiej i trzeciej godziny nie sypia, chodzi po pokoju jak błędny.
Jacek uścisnął rękę starego i pocichu, natychmiast spuścił się ze schodów. Luszycki mu poświecił i przeprowadził do bocznego skrzydła pałacu, w któ-