Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzieli co się stało. Prezesowa załamała ręce, ale nie powiedziała nic nad to, co powtarzała ciągle: Bóg dał, Bóg wziął. Ponieważ prezes nie chciał się kłaść spać, dopókiby się coś nie dowiedział, wszyscy razem poszli do niego. Zobaczywszy ich pobladł; podniósł głowę.
— Kto kupił? — zapytał — ... ile?
Witold opowiedział mu w krótkości a Jacek dodał, że dom jego jest ich domem, bo im oddaje majątek. Popłakali się wszyscy, całą noc tak przegwarzono. Nazajutrz prezesowa chodziła, krzątała się, a wieść o sprzedaży sprowadziła do dworu mnóstwo biednych ludzi zapłakanych, pożegnaniami i utyskiwaniem rozdrażniających ranę. Z każdym trzeba było płakać na nowo. Wieczorem prezesowa uczuła się słabą, nazajutrz nie wstała z łóżka.
Choroba jej przeciągnęła się długo, ale nim opuścili Mogilnę, biedna milcząc, popłakując, zrezygnowana — żyć przestała.
Prezesa wywieziono do p. Jacka, przygnębionego tak stratą żony, iż długo jej przeżyć nie mógł. Zostało sierot dwoje, Witold i Kazia — przy wuju, który im nie dał uczuć osierocenia i ubóstwa. Kazia powiedziała sobie, że za mąż nie pójdzie, aby bratu cały zostawić majątek. Z pozostałej summy Witold też kupił posiadłość mniejszą i zaczął na niej gospodarzyć. Życie mu nie szło w smak od śmierci rodziców. Szczęściem dowiedział się o zerwanem małżeństwie Marynki, i łatwo się domyśleć, że zawsze zakochany, ożenił się z nią w parę lat potem.
Pana Antoniego dziedzica na Mogilnej, obejść umieli zręcznie Szmuc-Meyerowie, tak, że dziedziczkę pfandbriefów poślubił i rzucił się zuchwale do postę-