Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do Mogilnej z wiadomością, jeśli nie pomyślną, to przynajmniej daleko lepszą, niż sądzili.
Pan Antoni wychodził tryumfujący z sądu, gdy na kamiennych schodkach spotkał się znowu z p. Marcinem. Tygiel po burzliwem owem rozmówieniu się z przyszłym zięciem, wybiegł był gniewny, wracał teraz już zapóźno.
— Co się stało? co się stało? — zapytał.
— Kupiłem Mogilnę! tryumfująco zawołał Antoni. Chodź tatku, napijemy się na przyszłe szczęście dziedzica!
Pan Marcin usłyszawszy to, cofnął się kroków parę, popatrzył nań z pogardą, splunął i rzekł:
— Bywaj asan zdrów! odemnie i od Marynki mam mu powiedzieć, żebyś się do nas nie fatygował, bo wszystko zerwane.
Machnął ręką zapalczywie, odwrócił się i poszedł; Antoni wołał za nim jeszcze kilka razy, ale na próżno, Tygla już nie było.
Z rozstrzygnięciem losu Mogilnej, powieść nasza się kończy. Jest to historya jedna z tysiąca powszednich, przytrafiających się co dnia, mniej więcej podobnie do tej powtarzających się bez miary. W słodkiej bezczynności przychodzi się tak nieopatrzenie po nad kraj przepaści, która mienie a z niem cały los rodziny pochłania.
Dopowiemy w kilku wyrazach tylko dzieje osób wplątanych w to opowiadanie z rzeczywistości wzięte.
Witold i Jacek przybyli do Mogilnej nocą. Tu nie spał nikt jeszcze. Nie zajechali przed ganek, przyszli pieszo, ale chód ich usłyszała Kazia i prezesowa, obie wybiegły naprzeciw. W dwóch słowach opowie-