Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niczku podobnym. Mimo oporu Maryi, wynieśli go z groczkiem na ganek i pili całe poobiedzie.
Humor Antosia stał się wybornym, ale mimo usposobienia wesołego, w Maryi obudził smutek, wstręt, przestrach... Cały prawie czas, gdy trwało zapijanie, siedziała zamknięta u siebie. Antoś tam parę razy zajrzał, ale go zbyła zimnem słowem. Natarczywe jego czułości przyprawne grogiem, wcale jej nie smakowały. Co gorzej, Marcin do ciepłego napoju nie zwykły, a przy tej zręczności podochocony niebezpiecznie — obudził w córce obawę o następstwa... Lada najmniejszy powód mógł wybuch spowodować...
Szczęściem do tego nie przyszło i późną nocą rozstali się po najczulszych uściskach a Tygiel poszedł sam śpiewając.
Przyszłego zięcia teraz znajdował bardzo porządnym człowiekiem.
Dla Marynki od tego dnia stał się uszczypliwym; we łzach powiedziała sobie: Będę nieszczęśliwa...
Następne dnie nietylko że nie zmieniły jej przekonania, ale obawy podniosły do najwyższego stopnia. Antoś pił nałogowo, upajał starego, a zdania, które wywnętrzając się wypowiadał — dowodziły, iż istotnie niedola i walka zamiast go uszlachetnić, stworzyły zeń człowieka nieznającego w świecie celu innego nad dogodzenie namiętności i praktykę cynicznego egoizmu. Mogłaż się cofnąć?..
Płakała... Naówczas przez łzy zjawiła się przed nią smętna, łagodna twarz Witolda... Marynka wzdrygnęła się... jakby widmo ujrzała... Serce odpowiedziało jej pierwszy raz biciem tęsknem ku jedynemu człowiekowi, który ją godził z ludźmi i życiem...