Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sobie, no! patrzcież temu jeszcze ożenienie w głowie, a głowa...
Kazia parsknęła, niezmieszany Jacek dalej prawił.
— Chcę się wytłumaczyć przed panną Kazimirą; te srebrzyste tony na skroni, pochodzą od starej pomady kupionej w Paryżu, wierz mi. Zdrajca francuz zwąchawszy cudzoziemca, pozbył się zgorzkniałego towaru, a miłość moja dla Francyi, wiekuiście się wypiętnowała na włosach...
Rozmowa szczęściem zwróciła się na weselsze przedmioty, podano kawę, zapalono cygara, i pan Jacek zaczął jak z rękawa sypać plotki, których mu starczyło na dzień cały.
Pan Marcin Tygiel odebrawszy swoje tysiąc talarów, zrazu był odurzonu, i wybuch radości nie znał granic. Był wieczór, gdy mu je córka przywiozła; w izdebce, w której siedział z fajką, stała flaszka nordhauserówki, ale stary nie dawno ją rozpoczął, i pierwszy kieliszek ledwie nalany, pełny jeszcze widać było naprzeciw okna.
Na pierwsze jej słowa zerwał się, rzucając fajkę, słuchał niedowierzając, potem wziął podaną kopertę, rozłożył stutalarówki, popatrzył na nie i oniemiał.
— No! — zawołał — Bóg się zlitował! czas inne życie rozpocząć.
To mówiąc zawahał się, otworzył okno i flaszkę z wódką a za nią kieliszek cisnął w ogródek...
Marynka przypadła mu do kolan. — Ojcze kochany, zawołała, Bóg cię natchnął, tak, poczniemy pra-