Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Gdzie? jakie — zmiłuj się — zapytał pan Roman.
— Wszystkie dobra które ponabywał, można powiedzieć że wydarł właścicielom. Nieprawnego nie popełnił nic, przecież każdy co z nim miał do czynienia, narzeka, że pokrzywdzony... Człowiek zręczny, kuty, przebiegły, ale w najwyższym stopniu niebezpieczny.
— Dla tego mój kochany prezesie — odezwał się po chwilce Jacek, dowiedziawszy się zaledwie, iż był w Mogilnie, że z tobą zawiązał jakieś stosunki, znając twą dobroć i — dobroduszność, leciałem na skręcenie karku, ażeby cię przestrzedz.
— Ale — zawołał obruszony nieco prezes, nie jestem znowu tak dobrodusznym jak sądzisz! Co, u Boga! Za kogo wy mnie macie? za dziecko? Mówisz przeciwko Larisch’owi, ale to są ogólniki, to są paplaniny, daj mi fakt.
— Niestety, tem ci służyć jeszcze nie mogę — rzekł Jacek — przecież to za pewien rodzaj dowodu przeciw człowiekowi służyć może, kiedy z przeszłością swą się tak tai, iż jej nikt dojść nie potrafi. — Po za jego bytnością w Berlinie pozostaje znaczna część życia, o której on nie mówi nigdy, i ludzie nie wiedzą. To pewna, że do Berlina przybył z nad Renu, że familia jego żony, która tam gdzieś jest i ma być liczną, zerwała z nim stosunki, że...
— Plotki! — zawołał prezes — My tu na niego patrzym oddawna. Majątek robi, ale oni wszyscy robią majątki, zazdroszczą mu i gadają na niego.
— Kłaniam uniżenie i koniec — rzekł Jacek, biorąc się do drugiej potrawy. Com miał na sumieniu to