Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

źniłem się. Tymczasem stugębna wieść rozgłosiła od Gdańska do Torunia, po całych Prusach, bo w Kaszubach i na Pomorzu, iż prezes znalazł perłę na śmiecisku, że popełnił jakieś dobrodziejstwo, zarabiając sobie na niewdzięczność.
— Oh! oh! już wiecie! co? gdzie? jak słyszeliście! Już gadają! — zawołał pan Roman bijąc w dłonie — a paplarze, nie mają co lepszego do roboty.
— Widzisz, panie bracie, wiem wszystko, ocaliłeś z rąk niemieckich pijaka, gbura i jakiś ideał dziewiczy, który niemczyk zabierał się już zjeść na śniadanie.
— Któż ci to powiedział? bałamuctwo, począł pan Roman... Niemiec nic jeść nie miał, najpoczciwszy człowiek w świecie.
Na te słowa wyrzeczone z głębokiem przekonaniem, pan Jacek najprzód się ująwszy za boki, począł się okrutnie śmiać, ale tak, że nie mogąc usiedzieć w miejscu, tańcował, aż z tym śmiechem po pokoju.
Prezes, prezesowa, wszyscy mu się przypatrywali, ale nawykli byli do jego wybryków. Przeczekano aż usiądzie.
— Słuchaj, prezesie, począł odetchnąwszy — czy ty to seryo mówisz?
— Jestem o tem jak najmocniej przekonany. Niemiec człek stateczny, uczciwy, a przytem nie lada rozum i co rzadko u nich — serce.
— Na miłość Bożą, czyś się już z nim poprzyjaźnił? pokumał? — zapytał Jacek.
— Potroszę, albo co?
— Więc właśnie w porę, i już wcale nie dla