Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale ze wszystkich najszczęśliwszą, najbardziej rozpromienioną była Kazia, której spotkanie to było dziełem. Czuła się pociągniętą ku rówieśnicy, a że miejsce przyjaciółki serdecznej wakowało właśnie, marzyła już jakby Marynkę na nie wezwać mogła.
Po krótkiej chwilce rozmowy, która równie swobodnie była prowadzoną, jak pierwsza, dziewczę skłoniło się grzecznie i zabierało odejść do domu. Pies który towarzyszył swej pani, ale nie doszedł aż do obozu prezesostwa, i pozostał ostrożnie w pewnem oddaleniu, na widok Marynki szczeknął radośnie i począł ją ku chacie wyprzedzać, biegnąc lżej niż wiekowi jego przystało. Kazia, której rozstać się tak z nową znajomością było przykro, postanowiła ją przeprowadzić na kraj lasu.
— Natychmiast powracam, ale muszę przecie do progu towarzyszyć Marynce — rzekła z uśmiechem. Nikt się nie sprzeciwiał, wszyscy pozostali milczący. Witold także uważał przyzwoitem zatrzymać się z rodzicami, choć bardzoby był sobie życzył pójść za siostrą.
— No — odezwał się prezes ścigając oczyma córkę — no! powiem państwu, że ta Tyglówna! ta Tyglówna... to coś wielce osobliwego... Że piękna to fraszka, ale uważaliście co za ton! jaka łatwość w obejściu, wielka pani.
— Tak dalece to dziwne i uderzające — odezwała się prezesowa, że ja w głowę zachodzę. To być nie może, żeby ona wyszła z pensyi i z tej chaty, taką jaką jest... W tej dzieweczce mimo jej młodości, czuć, że chyba musiała bywać na świecie. Ja wam powiadam, że to jakaś tajemnica. Tego taktu się nie naby-