Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uczynku nie zapomniemy. Wierz mi panie, ojciec mój biedny, spotwarzony, ale poczciwy i serca ma wiele, moje nigdy dobrodziejstwa ojcu wyświadczonego nie zapomni.
Słysząc te wyrazy, prezes patrzał zdumiony coraz bardziej, i prawie odpowiedzieć nie umiał. Uboga dziewczyna tak miała postawę i głos i obejście się wielkiej pani, iż trudno mu było uwierzyć, że w niej widział Marynkę, córkę pana Marcina. Wpatrzywszy się, pewien rodzaj familijnego podobieństwa postrzedz było można między ojcem a córką, ale typ był tak wyszlachetniony, tak wyidealizowany, iż w podziwienie wprawiał stopniem do którego doścignął. Pani Romanowa zbliżyła się z ciekawością życzliwą.
— Ale jakimże sposobem ta szczęśliwa Kazia potrafiła nam gościa tego sprowadzić? — spytała prezesowa.
— O! figlarnie uśmiechając się, odrzekło pocichu dziewczę, to istotnie przypadek, bardzo szczęśliwy. O trzy kroki od lasu stoi domek... poszliśmy z Witoldem napić się wody.
Tu już wypadało skłamać, Kazia się mocno zarumieniła.
— Okazało się, że w tym domku właśnie mieszka pan Marcin.
— A, to istotnie dziwne a miłe zdarzenie — rzekł prezes — i jest pan Marcin w domu.
Na bladą twarz Marynki wystąpił rumieniec.
— Mój ojciec, mój ojciec trochę nie zdrów, usnął, rzekła zmieszana.
Rodzaju niezdrowia łatwo się było domyślać. Nieszczęśliwy pan Marcin lubił do zbytku wódkę, od