Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ho! u pana Larisch’a, u tego niecnego Szwaba, i panem go mianujecie?
Prezes mówił dalej.
— I byliśmy świadkami hałasu.. który nas zgorszył; boć burdy nie robiąc, można sprawiedliwość w sądzie pozyskać, a pięścią się odgrażać nic potem.
Gbur pociągnął wódki i szyderczo się rozśmiał.
— Jak to ono wam łacno mówić? — zawołał ruszając ramionami i ponuro rzucając wejrzenie na prezesa — jak to ono łacno powiedzieć, szukaj sobie sprawiedliwości u sądu, a w sądzie kto siedzi i sądzi jeśli nie niemiec, rodzony jego brat. I jakże to tam dostąpić? hę? po niemiecku się człek nie wygada, tem bardziej nie wypisze, do adwokata pójdziesz sprawy ci się nie podejmie, aż musisz mu złożyć kilkadziesiąt talarów na rękę, a zkąd je biednemu, pokrzywdzonemu wziąść? hę?
Rozśmiał się dziko.
Gdy człowiek nie znajduje sprawiedliwości tam gdzie być powinna, toż ją sobie sam pięścią robić musi. A ja temu szelmie pokażę, iż mu to bezkarnie nie ujdzie.
Prezes ramionami ruszył i tknięty litością, przybliżył się.
— Ale o cóż wam to idzie?
— Mógłbym powiedzieć, co wam do tego — odparł gbur gniewnie, aleście wy bodaj z Mogilna i mówią, że dobry człowiek, więc was tem nie zbędę. Niemiec mnie odarł z ostatka i zrujnował, ja i dziecko bez chleba, długoby gadać było. Łajdak jest i po wszystkiem.