Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bynajmniej, mój Romciu. odparła prezesowa, ale ci powiem o czem my po wyjściu waszem właśnie rozmawiały z Kazia, że to dziwna rzecz jak słowa tego człowieka sprzeczają się z jego fizyognomią... Kilka razy spoglądałam na niego ukradkiem gdy mómił i jakiś instynktowy dreszcz mnie przechodził... Zdawało się jakby inny ktoś mówił za niego, jakby twarz szydersko zaprzeczała słowu.
— Moja ty droga Anulku... jakie to uprzedzenie! co to za imaginacya! Jakież na tobie Witoldzie zrobił wrażenie.
— Na mnie, zawołał młody człowiek śmiejąc się, — może mi przypomina syna swego.
— Jakże syn jest? spytał ojciec.
— Kubek w kubek ojciec, grzeczny, miły, trochę chłodny, beznamiętny, co w młodym zawsze zastanawia, bo jest rzadkie i każe się domyślać charakteru skrytego.
— O! o! patrzajcie filozofa! zaśmiał się Roman... już zaraz ma być skryty! no — ale chłopiec dobry.
— Nie przeczę, i bardzo utalentowany. Pracuje ogromnie, uczy się doskonale, burszuje mało.
— Jesteście bliżej znajomi!
— Bliżej, nie — rzekł Witold — aleśmy z sobą dobrze. August nie jest przystępny, ja zaś może aż nadto otwarty jestem, a dwa charaktery sprzeczne rzadko się z sobą dają przyjacielskim węzłem połączyć.
Rozmowa po niejakim czasie przeszła na inny przedmiot — było ich tyle do omówienia po długiem niewidzeniu — ojciec i syn wszakże postanowili zgodnie w parę dni potem dla zawiązania z panem Larischem stosunków, które zdawały się obu pożądane-