Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gospodarz rozpromieniał, otworzył serce, prawie pokochał Niemca odrazu, chociaż rodzina nie dała się tak łatwo ująć uczuciu temu. I pani Anna i Kazia i Witold nawet najskłonniejszy pójść w ślady ojca — doznawali przykrego jakiegoś, niewytłómaczonego wrażenia. Słuchali słów wyrzeczonych przez pana Larischa, rozumieli je, radzi byli w ich szczerość uwierzyć a nie mogli. — Jakiś instynktowy wstręt budziły, któremu napróżno opierać się chcieli. Najpierwszy jednak Witold, nawykły do obracania się w towarzystwie niemieckich swych kolegów uniwersyteckich, przybliżył się do gościa.
Ojciec już był kilką słowy zawojowany, on nie wiele potrzebował by się dać także zagarnąć.
— Jeżeli się nie mylę — odezwał się sąsiad do Witolda — pan uczęszczasz na uniwersytet berliński, na wydział prawny?
— Tak jest, odparł Witold — i koleguję tam...
— Z moim synem Augustem — dodał podając rękę i spoglądając na młodzieńca życzliwie, Niemiec. August mi o panu mówił jak o dobrym a uprzejmym towarzyszu, i, jeśli mam się do tego przyznać, skłoniło mnie to com o panu słyszał, zapukać do drzwi jego rodziców...
Pan musisz znać niemieckie przysłowie: Der Apfel fällt nicht weit vom Stamm.
— Tem lepiej je wszyscy znamy, rzekł Witold wesoło, że mamy polskie podobne: niedaleko pada jabłko od jabłoni.
— Moglibyśmy się przy dobrej ku temu ochocie łatwo pokłócić o to — rzekł Larisch, kto od kogo poży-