Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szła zmiana w postępowaniu Larischa, dlaczego dziś pierwszy krok uczynił.
Z wielkiem podziwieniem gospodarza, pan Larisch zamiast języka francuzkiego lub niemieckiego, odezwał się po polsku. Wymawiał wprawdzie z trudnością, powoli, ale dosyć poprawnie i znać było że się więcej języka wyuczył z książki niż z życia.
— Lepiej późno niż nigdy, rzekł kłaniając się w progu. — Wiedząc jakie towarzystwo polskie tego kraju, poniekąd nie bez przyczyny, żywi wstręt ku naszej narodowości, wahałem się długo ze złożeniem państwu swojego uszanowania. W końcu jednak żywej pokusie trudno mi się oprzeć było. Jestem wielce osamotniony, do towarzystwa nawykły, niech mnie to wytłómaczy, że się tak natrętnie narzucam.
Skłonił się grzecznie przed gospodynią, której gospodarz pośpieszył go przedstawić... dodając. — To syn mój — moja córka.
Podano krzesło i gość zasiadł i oczarował wszystkich europejską formą, żywością umysłu, łatwością w obejściu — które się rzadko w Niemczech spotyka.
Umiał on bardzo zręcznie dobrać przedmiot rozmowy taki, aby wszelkiego drażliwego uniknąć w nim zetknięcia; mimo to nie wspomniał o pogodzie, ani o gospodarstwie, ani o polityce powszedniej.
W początkach rozmowy prowadzić ją musiał sam gospodarz, reszta towarzystwa już jako mniej znana, już z pewnym rodzajem niedowierzania raczej przysłuchiwała się niż śpieszyła do wzięcia w niej udziału.
— Położenie nasze w tej okolicy — rzekł po kilku słowach wstępu pan Larisch, jest zaprawdę niezbyt