Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Boże gościa w dom, to się i gospodarz pożywi. Kazia się uśmiechnęła, klaskając w rączki.
— Ależ tatku, niewdzięczny tatku, przerwała — to doprawdy sroga z twej strony niesprawiedliwość — alboż to u nas dzisiaj inaczej, czy więcej niż zwykle?
— Ty jesteś sławny kręciciel i sofista, moja panienko — odezwał się ojciec, z tego cię znamy... tak! tak! nie tłumacz się, to nic nie pomoże. Na stole jest niby to. co zwykle bywa, niby nic nadzwyczajnego, a przecież Witolda czuć i serce siostrzyne dla niego; ale ci się to pochwala... nic złego! Witold nie zawsze z nami, a po berlińskich pokarmach sztucznych, dobrze że się po wiejsku posili. Cóż paniczu? — dodał — czy podobne kurczęta i takie poziomki widywałeś nad Spreą? — mów.
— Ani nawet takiego polskiego chleba! — zawołał śmiejąc się chłopak, który pochwycił za bułkę i odkroił sobie spory kawał, śmiejąc się wesoło.
— Niech ci będzie wszystko w domu na zdrowie, szepnęła matka robiąc krzyżyk ręką nad głową, i całując syna, jedz i używaj...
Stary patrzył na uśmiechniętą rodzinę i znać błogo mu było w sercu, bo się zamyślił sparty na ręku, zapatrzył... nie rychło jakoś otarł oczy i westchnął. Czy łzę w drodze pochwycił, któż odgadnie, może się tylko jej lękał. Jakkolwiek to chwilowe wzruszenie było przelotnem i prawie niedostrzeżonem, pani Anna je pochwyciła, i z lekka poklepała go po ramieniu, szepcząc:
— Co ci to jest?
— A! nic mi, moja Anulku, nic — odpowiedział Roman — jestem szczęśliwy i jako człowiek myślę już