Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie dorobię się wielkich rzeczy, to darmo. Przyjdzie na mnie zła godzina, zostaniesz sama jedna, uboga, bez opieki i zmarnować się musisz. Trafia ci się człowiek stateczny, majętny, cóż tu jeszcze czekać dziewczynie ubogiej?
Zamilkł i popatrzył na córkę, która z oczyma spuszczonemi, spokojna, bez wzruszenia patrzyła na stół zamyślona.
— Mówiłam sobie wszystko, co mogłam powiedzieć — odezwała się Marynka powoli — ale, ojcze mój czy to co się zdaje szczęściem, da mi choćby życie spokojne — któż to odgadnie?
— Jużciż on cię kocha.
Marynka uśmiechnęła się ironicznie.
— Po niemiecku — rzekła...
— Et, zachciałaś! — zawołał Tygiel — twoja rzecz to na polskie przetłumaczyć.
Uśmiechnął się stary.
— Posłuchaj mnie, mój ojcze, odezwała się po namyśle Marynka — ja szczęścia nie żądam, bo wiem, że go nie znajdę, chcę spokoju dla ciebie i dla siebie. Przedewszystkiem powiedz mi, czy toby cię uspokoiło, czy czułbyś się szczęśliwszym, czy chcesz, czy mi każesz to spełnić.
— Kazać ci nie mogę i nie chcę — ofuknął się pan Marcin — przymuszać nie myślę, rób co chcesz, ale nie taję że dla mnie, ha! no! juścibym umierał bezpieczniejszy o twój los, niżeli teraz.
Dziewczę ruszyło ramionami.
— Ale zważ tylko, ojcze — zważ — my człowieka tego nie znamy prócz z twarzy, trochę z twardego serca i obejścia się z tobą.