Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się, pozdrawiając jeszcze ukłonami. Pan Roman zapadł głęboko w siedzenie, nasunął kapelusz na oczy, bo mu się zdawało, że z nich troskę jego wyczytać można, przyjechał do Mogilnej.
Nie będziemy już opisywali ani przybycia jego do domu, ani przywitania żony, ani badań od których usiłował się uwolnić, ani głębokiego wrażenia, jakie odkrycie ałej prawdy uczyniło na rodzinie.
Pani Anna spłakała się rzewnie, Kazia stała osłupiała, a prezes czując winę swoję, zgryziony położył się do łóżka i nazajutrz musiano posłać po doktora.
Tymczasem Larisch, któremu wczoraj prezes przerwał stanowczą rozmowę z Marynką, wybierał się nazajutrz do Strzelna.
Trudno wytłumaczyć jak człowiek tak statecznego charakteru, pan siebie, nawykły do surowego sądzenia własnych uczuć i kierowania postępkami, mógł tak prędko uledz urokowi jednej kobiety i uroić sobie niestosowne, niebezpieczne, niepojęte ono małżeństwo. Są przecie tajemnice pewne, są poruszenia, wybuchy których nawet znajomość charakteru nie tłumaczy. W tym świecie uczuć i idei dzieje się jak na niebiesiech, gdzie oprócz codziennego księżyca i słońca, jawią się niespodzianie komety.
Godzi się wszakże sądzić, że nawet pragnąc zaspokoić to spóźnione szczęścia marzenie, człowiek tak rozważny i wytrawny, musiał je umieć pogodzić z interesem osobistym i nieodłączną od nawyknień rachubą. Ale dla obcych ludzi musiało to pozostać tajemnicą.
Po wyjeździe Larisch’a i prezesa, wkrótce zja-