Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powtóre, mówił Larisch, ponieważ mi szło o to, aby kapitału jak najmniej trzymać bez procentu... a wiedziałem że znowu Wierskim-Mummerom szło właśnie o jak najrychlejsze dostanie pieniędzy, wczoraj właśnie wypłaciłem im już owe piętnaście tysięcy talarów, które mieli na Mogilnej, i otrzymałem od nich przelew długów. Wszystko przecie jedno, czy to by się stało później czy teraz, a im i mnie z tem było dogodniej.
Niemiec opowiedział to z krwią jak najzimniejszą, niezważając że Roman zdziwiony bladł, słuchając opowiadania, mieszał się, i widocznie uderzony był pośpiechem, z jakim cała te sprawa ułożoną była. Mimowolnie, nawet w człowieku tak dobrodusznym i zaufania pełnym, musiało to złowrogie obudzić uczucie i obawę.
W pierwszej nawet chwili prezes nie zdobył się na odpowiedź, usta mu drżały jakoś, był przybity, nie wiedział co począć.
Larisch, korzystając z chwilowego milczenia, mówił dalej ze swobodą człowieka, który postąpił sobie bardzo naturalnie i uczciwie.
— Widzisz, szanowny panie, iż dziś rzeczy nieodwołalnie wkroczyły w dziedzinę faktów — stało się. Ale przecie, sądziłbym, że dla was nic się z tem tak złego nie stało?
— Tak jest — przebąknął prezes — zapewne, jednakże dla osobistych moich pewnych okoliczności, wolałbym był tego uniknąć, panie radco, i gdyby tylko szło o wynagrodzenie kosztów poniesionych, ewentualnych strat, procentów, coś podobnego, znalazłbyś mnie gotowym do wszelkiego rodzaju wynagrodzenia