Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

potem rodzaj sąsiedzkiej nienawiści, która zwykle dotyka wszystkich nie umiejących się poniżyć do najostateczniejszego i zrównać, spodleć z najniższymi. Seweryn nie dzielił żadnych przesądów szlacheckich. Dla niego wieśniak był równym mu człowiekiem, którego pracę szanował, własność za świętą uważał, osobistej swobody nie krępował, którego czuł się opiekunem; to postępowanie zjednało mu przezwania dwa najsprzeczniejsze. Pan Teodor Doliwa nazwał go demagogiem, reszta tych panów grafem. — Śmiano się jak z najpotężniejszego głupstwa, z zapału, z którym biegł ku cierpiącym bez różnicy stanu ludziom. Tłumaczono najdziwaczniej powody jego nocnych wycieczek do chorych, po karczmach, po wioskach, po dworkach. Rozpustnicy okrzyczeli go rozpustnikiem, chciwi chciwcem zamaskowanym; inni nierozumnym szaleńcem. Szedł li z pomocą ku biednemu, bo jakkolwiek miał mało, nigdy nie odmówił nikomu — prorokowano ruinę, szydząc za jednym razem i z ojca i z syna.
— Nie ma co dawać, a daje! nie daleko zajedzie — mówili Hasling i Kulikowicze.
— Z chłopami obchodzi się jak z sobie równymi, menażuje ich, pieści... zobaczymy co z tego będzie! Okradną go, oszukają i na gospodarstwie zrujnują. Wieś, którą trzymał w dzierżawie od nabywcy po ojcu swoim Seweryn, sąsiadowała z majątkiem hrabiego Huberta, Śliwinem. Ztąd spór z jaśnie wielmożnym, w którym nienawidząc obu, sąsiedzi znaleźli obfite do potwarzy źródło — rzecz tak się miała.
Hrabia, który nie najprzykładniejsze prowadził życie i oprócz metresy en titre, ustawicznie ganiał się za pięknemi twarzyczkami; napatrzył jedną szesnastoletnią