Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nareszcie w progu ukazał się Kulikowicz i głową pogardliwie skinął, nie wyjmując ręki z kieszeni.
— A co tam panie słychać? — rzekł szydersko.
Krajczy zacisnął pięści, spuścił głowę i mruknął. — Daj Boże cierpliwość — tymczasem stara panna zerwała się z kanapy, i witając pokłonem równie szyderskim Kulikowicza, podsunęła mu pogardliwie krzesło, z odpowiedzią:
— Słychać że pan Kulikowicz ma być wkrótce grzecznym i potulnym, ale my najlepiej wiemy, że to są bajki...
— Doprawdy? — skrzywionemi usty odparł przybyły, i ujrzawszy Seweryna siedzącego przy Marji, nieznacznie wyjął rękę z kieszeni; zmięszał się, odchrząknął. Potem jakby się powstydził tych oznak niejakiej grzeczności, uwagi, nadął się podwójnie i zawołał rozpierając w krześle.
— A u nas słychać, że pana krajczego z tej chudoby wypędzimy i ostatni stary kontusz z piec mu zedrzemy...
— To wszystko być może — rzekł stary pokornie.
Seweryn zerwał się z miejsca.
— Pozwolisz pan sobie powiedzieć, — rzekł, — że wszystko co prawo dozwala uczynić, zrobić możesz, ale urągać się starości, ale we własnym domu naigrawać się z ubóstwa, które każdego spotkać może... żaden uczciwy i dobrze wychowany człowiek nie będzie.
Kto inny byłby wyzwał, Kulikowicz odparł tylko:
— A czemu mi przysądzonej sumki nie oddają.
Krajczy przerwał: — Proszę o cierpliwość...
— Ale ja nie jestem obowiązany mieć cierpliwość..
— Zapewne, — zawołała Scholastyka — a więc rób