Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wziął za czapkę, krótko pożegnał gospodarza, wskoczył na nejtyczankę i kazał pośpieszać.
Miało się ku wieczorowi, słońce zachodziło za gęstą, siną ławę chmur, w których błyskało i grzmiało. Co chwila podnosiła się ona, szerzej zajmując na horyzoncie i wystrzępionemi brzegi zachodząc na sklepienie niebios. Cisza była jak zwykle przed burzą. Seweryn na nic nie zważał, i razu się nawet nie obejrzał na to co go otaczało, cały był w myślach swoich.
W tem woźnica na dwu rozchodzących się drogach, zwrócił ku niemu i spytał.
— Do domu? czy do Górowa?
Zawahał się pan, ale konie same ruszyły do Górowa... kiwnął głową na znak zgody i szpaczki puściły się szparkim kłusem.
Chmura coraz szybciej zasuwała się na horyzont, jednostajnie sina aż do ziemi, na którą jak długa spadała zasłona, w górze poszarpana; w pośrodku kilką ledwie znacznemi białemi obłoczki napiętnowana była. Na tle ciemnem to rozległy błysk, to struga światła wązka i ostra ukazywała się i nikła. Zdala słychać było szum w chmurze i chwilami zrywał się piaskiem miotający wiater, który tumany pyłu daleko unosił po gościńcu.
Seweryn uciekając żwawo przed burzą, dojeżdżał do Górowa. Ukazała się wioska długim sznurem ciemnych chatek na żółtym rozsypana piasku, rzekłbyś rozsypane paciorki... Wioska to litewska; nie jedna z tych co na zielonej smudze wygodnie leży, ocieniona brzozami i świerkami, okryta od północy pięknym laskiem olszowym, ale smutna osada prawie poleska... Szerokie błoto, w wielkiem oddaleniu opasane bajrakowatym lasem so-