Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wstyd mi będzie... znajdziemy czystą — to mówiąc wzniósł przeciw okna ogromną niegdyś cienką, dworską serwetę, świecącą dziurami.
— Szkoda! — rzekł Kulikowicz.
— Szkoda! — poparli chórem klucznica i pan Fabjan; pan Teodor śmiał się szydersko zapalając cygaro.
Hasling tylko z ukosa rzucił okiem.
Po serwecie nastąpił obrusek, koszula dawniej holenderska, jeszcze wojskowa, i kilka sztuk bielizny, ale wszystkiego było szkoda.
Tymczasem służący wbiegł żądając szarpji i bandaży.
Z gniewem odwrócił się ku niemu gospodarz i splunął.
— Patrzajcie — rzekł — dysponują sobie jak u siebie! Ten paniczyk Seweryn myśli, że się gotów jestem jak on rozpłatać na dwoje, dla tego że to graf!
— Dać serwetę! — dokończył zniecierpliwiony.
— Szkoda panie!
— Szkoda, nie szkoda... niechaj znają! — powtórzył. — Serweta była w kawałkach.
Poniesiono ją, ale po chwili wszedł służący, domagając się więcej.
Tu już cierpliwości zabrakło i panu i klucznicy, chórem z panem Fabjanem poczęli lament.
— Poszła koszula, i komoda zamknęła się hermetycznie.
Kulikowicz chodził po pokoju powtarzając.
— A jabym mu dał stary maglownik i kwita!
— I nie wstydziłbyś się?
— Cha! cha! alboż on się czego wstydzi, — wyrwał się Hasling.
Kulikowicz wziął to za żart, i sam się rozśmiał dumnie.