Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Z respektem... nie śmiem się tłumaczyć, — rzekłem... i zamilkłem.
— Chcesz do mnie przystać — rzekł po chwili, — na dworską służbę... jurgielt podwójny, dwojaka barwa i dwa konie możesz utrzymać... Umiesz pisać?
— Umiem.
— A nie będziesz miał wstrętu służyć! u niekatolika?
Tum pierwsze bracie głupstwo zrobił, bo mi trzeba było, jak od zapowietrzonego uciekać i ruszać dalej; ale mnie ten podwójny jurgielt skusił i zda się że moja śmiałość i odpowiedzi podobały się mu, bo mi podał rękę, którą pocałowałem i już uwiązawszy konia do drzewa, czekałem rozkazów jak dworzanin. Mój nowy pan zatrąbił w trąbkę i natychmiast z różnych stron poskoczyli ku niemu kilku młodzieży. Bardzom się im ciekawie przyglądał, bo po nich chciałem poznać, możność pańską i dostatek. Alem nie spodział tego, com zobaczył, bo choć to na polowaniu, ale służba była strojna, postawna, a konie daj go katu! że się mój szpaczek, któregom miał za niczego szkapę... chmyzem przy nich wydawał. Otoczyli mnie ciekawie, gdy kasztelan, mruknął, że mnie przyjął i oglądali jak raroga, pośmiechując po trosze; bo i było czego. Najprzód żem wcale na towarzysza ich nie wyglądał z miny, powtóre, że tak, nie wiedzieć po jakiemu, na śród drogi zostałem przyjęty. Zniechęcony złym początkiem polowania, kasztelan kazał ruszyć do domu i wnet ozwały się trąbki, a my puściliśmy się gościńcem dobrego kłusa. Tu dopiero milczkiem jadąc począłem myśleć, jaki to być musi dwór kasztelański; ale mi towarzysze dumać nie dali, bo tuż pytaniami mnie i drwinkami zarzucać zaczęli, każdy sobie. Tom się musiał odcinać, temu tak, temu