Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

smutna, z oczyma wpadłemi głęboko, z usty sinemi, czemuż patrzała na zachód? kto jej powiedział, że tą drogą pojechał Florek, kto jej oznajmił, że tędy miał dziś powrócić? Czemuż dziś właśnie usiadła pod krzyżem, gdy rówiennice siostry bawią się po sadach wesoło i gromadzą przy jarmarkowych szopkach? Sama jedna pod krzyżem? Wszak nie słyszała rozmowy braci, nie wie o danem słowie?
Patrzcie! jakby się zmówili z dwóch stron zapylił gościniec — z dwóch stron biegną dwaj konni, od zachodu i od wschodu! Czemuż Jadwisi nie odwróci ten tentent konia, co kłusuje gościńcem tamtym, czemu na zachód pogląda a serce jej bije! Co raz bliżej! Co raz wolniej jadą i oba patrzą kto siedzi pod krzyżem, a jednemu pod kontuszem zabiło serce mocno, zabiło i drugiemu, ale napróżno! — Już się zbliżają!
— Witaj bracie!
— Witaj bracie!
— To Jadwiga!
— To Florjan, mój Boże, to on!
I wstała i zarumieniła się, nie wiedząc co z sobą począć.
A bracia zsiedli z koni i podali sobie ręce i spojrzeli sobie w oczy, jakby jednem spojrzeniem chcieli swą przeszłość wybadać nawzajem.
Co za odmiana!
Florek zmężniał, wypiękniał, oczy mu się świecą, złoty wąs na wardze się rozwija, długie włosy spływają na barki, a na białej twarzy jakby rumieniec, co go dawniej nie było. — Dawny smutek zmienił się w wyraz zamyślenia i dumy. A drugi — wybladł, wychudł, ledwie go poznać, rumieniec utracił, oczy mu zapadły głęboko,