Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tu skinął na synów, którzy zdumieni osłupieli, o niczem nie wiedząc.
— Moje dzieci — dodał łagodnie — chleba wam mojego nie żałuję, ale kto się sam za młodu na niego pracować nie nauczy, ceny jego nie zna, szanować darów Bożych nie umie i przywykłszy próżniactwu, stracić może i to, co po kimś tam weźmie. Wystarczyłoby waszmościom do żywota ich, co Bóg dał z naszego zagonu, ale takie życie nikomu nie przystoi, a nam ubogiej szlachcie o niem i nie myśleć. Toć i nasi przodkowie czemś lepszem byli i żeśmy na zagon zeszli, kto wie czy nie dla tego, że syn po ojcu brał co było, a nie przyrabiał; trzeba waszmościom w świat za fortuną gonić, bo owa ta sama nie przyjdzie, a siedzieć... nie wysiedzicie nic...
Tu się obrócił ku oknu. — Moje i matczyne błogosławieństwo weźcie z sobą i talar jaki się znalazł, a i koniki wam kazałem co najlepsze ze stada wybrać i przysposobić. Dość siedzieć za piecem i kapoty ojcowskiej się trzymać. Pożegnajcie matkę, i w imię Boże, a wracajcie poczciwi nadewszystko; kiedy można to i z niepróżnym trzosem. A skala się kto z was, niech już lepiej nie wraca; dom to nie rodzicielski dla niego i serce nie ojcowskie. Wróci ubogi, to znajdzie kawałek chleba i ojciec z matką powiedzą tylko sobie: Tak Bóg chciał, niech będzie Imię Jego na wieki błogosławione...
Goście podochoceni dodali: Amen. Choć go nie bardzo temu życzeniu potrzeba było. Bracia stali jak wryci. Dotąd nie pojmowali jeszcze, co się z nimi działo, tak nieprzygotowani byli do wyjazdu, tak nieoswojeni z tą myślą. Ale w miarę jak ojciec mówił, słowa trafiły do serc, szły mimowolnie do przekonania i poczuli najprzód łzy w oczach, potem tęsknotę, żal jakiś i niepokój