Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się na sen nie zabierało, byle mu się nie naprzykrzać. I kochali się tak, że to była pociecha patrzeć, bo braci takich nie wiele na świecie, i nienawiść braterska od przyjaźni braterskiej pospolitsza.
Ale myśmy się zabłąkali. Nadszedł tedy fest na Najświętszą Pannę Zielną.
Bracia nic nie wiedzieli, jednakoż spodziewając się gościa doma, postroili się w nowe suknie i poszli do kościoła. Po drodze Domko zaczepiał wszystkie dziewczęta, kłaniał się wszystkim starszym, mrugał na młodych; Florek szedł ponuro i choć nikomu nie chybił, a znać było, że znajomości byle z kim nie szukał. W kościele było duszno, ścisk niezmierny, ludu mnóstwo. Ołtarz ubrany paradnie, zieloności i kłosów pełno, a dusza się radowała od śpiewu, od huku organów, od natłoku nabożnych.
A jakiż to był widok, kiedy dobrodziej podniósł w górę Przenajświętszy Sakrament i wszyscy mostem się usłali, a on ich błogosławił. Co dopiero jak poszła procesja! szlachta dobijała się o chorągwie, aż do przymówek przychodziło; krzyż najprzód dźwigał stary pan Boczacki, baldachim nieśli dwaj Sosnowscy, księdza pod ręce prowadzili: obywatele przybyli z sąsiedztwa, stolnik i podczaszy. Najpiękniejsze cztery dziewczęta, strojne w wianki z kwiatów, ołtarz Najświętszej Panny na ramionach niosły. A jak posypał lud za procesją, to jeden jej koniec wracał do kościoła a drugi jeszcze się z niego nie mógł wytoczyć. Kazanie miał młody ksiądz wikary, kiedy o naszej Matce Bożej mówił, to tak się serca kołatały w piersiach, jakby każdemu o rodzonej matce przypomniał. — Po nabożeństwie, co było lepszego, pociągnęło się do dworku pana Mikołaja. Ciasno w domku;