Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczupły, a siły w nim ni za trzy grosze. Serce to najpoczciwsze, co miał to dał, za słabszego się ujął, ubogiemu dopomógł, i choć już taki z natury, i nie łatwo i nie ochotnie brał się także do pracy, a jak wiedział, że może komu swoją pracą ulżyć, to i popracował. Starszego dziewczęta i sąsiedzi lubili, bo do pogadanki, szklanki i biesiady jedyny. — Śmieszek, figlarz; młodszego coś jakby szanowali, a dziewczęta nie śmiały go napadać swemi zalotami jak tamtego, tylko patrzały z daleka, uśmiechały się doń łagodnie i udawały bardzo smutne i zamyślone, kiedy je mijał. Bo to potrzeba wiedzieć, te dziewczęta umieją kiedy chcą do każdego się zastosować, licho wie, kto ich tego uczy, czy ojciec rozumek, czy matka natura? Jednego ułowi śmiechem, drugiego smutkiem; a Bogiem a prawdą przynajmniej w początku to i śmiech nie szczery i smutek nie lepszy. No — ale to już taka ich natura, i było tak i będzie, nie ma co o tem szeroko gadać.
Łatwo to postrzedz z tego co się rzekło, jak bracia Domko i Florek byli sobie niepodobni; a co na to powiecie, kochali się po bratersku, szczerze, serdecznie; od dzieciństwa nie pokłócili się ani razu, nie namarszczyli się jeden na drugiego nawet. Domko zastawił się za brata, zrobił co tylko chciał. Florek nieraz najniewinniej broniąc starszego, guza odebrał: choć nie lubił tam bywać, gdzie guzy latają i lada moment może który siąść na głowie, co go potem i za tydzień się nie pozbędziesz. Już jak Florek polowania nie lubił, a nudno było bratu samemu, to z nim w błoto lazł i gotów siedzieć cały dzień. A Domko znowu co tak lubił gadać i śmiać się, to nieraz nie mając z kim, chciałby z bratem, a znając go, aż gębę zagryzał i szedł spać do szopy, choć mu