Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tak lat młodych za piecem. Jednemu by z was żołniersko służyć, drugiemu gdzie u dworu, nie spuszczając na ojcowski chleb, niechaj on będzie w zapasie na głodny czas, a póki młodzi, zróbcie też co sobie. — Mówił to nie raz i mówił na próżno, aż nareszcie kiedyś z Basią swoją naradziwszy się (co się to ona nieboraczka napłakała), postanowił, widząc, że same rady nic nie skutkują, rozkazem rodzicielskim zmusić ich do obrania zawodu. Ale zrazu nic nie powiedział, przygotował się tylko po cichu, i dwa razy chodził do okutej skrzynki, trzy razy do puzderka, pięć razy do stajenki; a na Najświętszą Pannę Zielną, kiedy to wielki fest w kościółku tutejszym, sprosił sąsiady, zapowiadając synom, aby się od domu nie oddalali. A kto by się oddalił, kiedy odpust i dziewczęta strojne i osada cała brzmi weselem i skrzypki grać mają?

II.

Synowie pana Mikołaja byli to sobie wesołe chłopaki; nikt się na nich nie poskarżył, a kochali ich wszyscy. I czemu by kochać nie mieli? Starszy Domko (miał imię Dominik) prosty jak sosna, czarnowłosy, rumiany, wesół, przyjacielski, pierwszy był do pomocy każdemu, do wypitej i do wybitej, do zwady i do biesiady, kiedy przyjaciel to serdeczny, kiedy wróg to mijaj-że go z daleka! Cholewki lubił smalić, z flintą na kaczki i zające chodzić, śmiać się a hulać. Już to dopracy nie zagnał go łatwo, ani ojciec swoją powagą, ani matka, pani Barbara, łagodnem słowem, ani ksiądz dobrodziej częstem napominaniem o straconych latach młodych, co to się już nigdy potem nie wracają.