Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tuczniewskiego, z długą brodą, w niebieskim kontuszu, zapiętym pod brodę, z ręką na szabli, miną gęstą i wąsem potężnym. W alkierzu łóżko gospodarstwa, more antiquo nierozłączne, jak owe stare stadła, co żyły nierozerwane i konały obok siebie z dłonią w dłoni, okiem w oku. W pośrodku domu izba panien, do której idzie się z sieni, poznałbyś ją po śmiechu wesołym. Na prawo izba gospodarska, piekarnia, spiżarnia i t. d.
Taki to domek pana Mikołaja, on w nim z żoną, trzy córki i dwóch synów, wszyscy pracowici i posłuszni. — A czego u licha im brak? kiedy uboższy szlachcic roi o szczęściu, bo go sobie inaczej wyobrazić nie potrafi, jak dworkiem i workiem pana Mikołaja — dziwny człowiek, zawsze panu Bogu dziękuje za swoje szczęście; a taki, kto go tam wie czego? ale czegoś się gryzie, czegoś pragnie? Jeśli postanowienia słusznego dla córek? toć się o nie stara tylu, że tylko wybierać; a jeden od drugiego lepszy, dorodne i zamożne chłopcy. Jeśli synom mienia? toć ci będą mieć po nim i na dwóch nawet, posag trzech sióstr wytrąciwszy, zostanie jeszcze poczciwy grosz i dobry kawał ziemi. — Czegoż u kata się gryzie i żąda? Honorów? — Wiedzą ludzie, że ich wcale nie pragnie, boć nie raz podochocony, kiedy to człek się wygada z tem, co ma najgłębiej w sercu, mawiał: Jak będą grosze, będą i honory! A u mnie największy honor mój klejnot szlachecki!
No. a czegoż się markoci i chodzi nieraz między lipy, palca gryząc, czoło pomarszczywszy? któż go wie? może to synaki go niepokoją, że próżnują, a z flintami po lasach bujają tylko, i na przełazach chichoczą z panny szlachciankami do północka... Boć nie raz mówił im stary: — Ej, weźcie się do czego, weźcie, nie trawcie