Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dobrze i bez tego, dzięki Bogu! (nie wie pan, gdzieby tu można fajeczkę zapalić?)
— Nie wiem, może w ganku.
Do objadu trwały szepty i rozmowy.
W sali na przeciwnej stronie domu nakryty był stół. Zaręczeni siedzieli obok siebie, Teodor usadowił się przy cioci, popchnięty przez matkę z mocnem postanowieniem... oświadczenia się z desperacji.
Ale ciocia potrafiła mu usta zamknąć; nieszczęsny młodzian wstał jak usiadł i gorzej jeszcze, bo niespokojny, nie rad z siebie.
Seweryn wyznaczony podgospodarzem, wstał pocałowawszy Marją w rękę i od pół objadu począł poić sąsiadów. Pierwszy Doliwa, wierny herbowi swemu, dolewając do kieliszka u pieczystego zapłakał nad losem syna Teodora. Szampańskie bijąc mu do nosa, jeszcze rzewniejsze łzy wycisnęło. Proboszcz siedzący obok, musiał go pocieszać. Jejmość zdaleka tylko ramionami ruszała, dając napróżno znaki.
— Wiwat zaręczeni! wypito z hałasem, bo wszyscy byli podochoceni potężnie. Doliwa łzy swe wypił z kieliszka.
Po czarnej kawie, usunięto stoły i krzesła i muzyka zagrała.
Nie będziemy wam opisywać wieczoru.
Rozjechali się goście późno w nocy... ale niestety!... bez nadziei.
Próżno się było nią łudzić... Ciocia głośno oświadczyła, że nigdy za mąż iść nie myśli.
Stary Doliwa siadając do kocza, zawołał: