Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na pierwszy szczęk pałaszy... Stary Doliwa zakrył oczy, zatulił uszy, płakał rzewnie.
— Dosyć, dosyć, — wołał.
Seweryn tak dalece był wyższym od Teodora, że za trzeciem złożeniem się, z największą łatwością płatnął go po uchu... Natychmiast zawołano — dosyć. Teodor upadł na trawę przestraszony.
— Czy dość panu? — spytał Seweryn podając mu rękę...
— Jestem — nie domówił...
— Czy bardzo jestem ranny?
— Dzieciństwo! — zawołał hrabia — jedno ucho! i to nie całe stracisz...
W tem ojciec nadbiegł, a widząc okrwawionego padł na trawę przy nim.
— Teodosiu, kochanku! co ci! co ci! ach! wody! na Boga! syn mój!
— Uspokój się pan, nie mu nie będzie... ranny w głowę... ale część tylko ucha straci!
— Część ucha! ucha część... Wody! bandażów... cyrulika.
— Ot, jedzmy lepiej na śniadanie — rzekł hrabia. — Rana ta dzieciństwo!
— Dobrze panu mówić! — przerwał ojciec, — dobrze panu mówić... mój syn! my jedziemy do domu!
— Jak sobie chcecie.
Tak się skończyła ta walka pocieszna, na ranie lekkiej, łzach ojca, gniewie matki, śmiechu hrabiego...
Seweryn obojętnie pojechał wieczorem do Górowa...
Na jakiś czas wolni byli tam od odwiedzin Doliwy.
Wedle zwyczaju powszechnego, Seweryn pojechał w tydzień o zdrowiu Teodora się dowiedzieć, ale matka