Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przestrzegam panią — dodał eksasperując się rotmistrz — że jeśli jechać nie zechcesz, gwałtem ją wezmę...
— Gwałtem! — zawołała kobieta — jestem pod opieką gospodarza i on nie da dopełnić gwałtu...
Seweryn skinął głową i dodał:
— Przepraszam pana rotmistrza i hrabiego, ale każdy w mojem położeniu toż samo by uczynił... Ażebym nie był podejrzany o żadne mniej chlubne powody obrony, sam wyjeżdżam, ale dziesięciu ludzi postawię na straży i gwałt tu stać się nie może.
— Szanowny sąsiad bierzesz na serjo fantazję panny Tekli...
— Kobieta ucieka się pod moją opiekę rotmistrzu, powiedz, co byś uczynił?
— O! ja — rzekł wzruszając ramiony Wiła — znając co za kobieta...
— Podły służalec! — zawołała zgrzytając zębami Tekla.
— Nie wiem i nie chcę wiedzieć co za kobieta... dość, że kobieta.
— Pozwolisz pan sobie powiedzieć, że bierzesz ciężar, którego wagi nie czujesz dziś, a który może go przywalić w przyszłości.
— Czynię com powinien.
Rotmistrz powtórnie ruszył ramionami ze wzgardą. — Egzageracja! — rzekł — egzaltacja! Ale wola pańska...
Ukłonił się i odjechał.
Seweryn w oczach jego siadł na konia i ruszył także.