Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rotmistrz westchnął i usiadł.
— Nic, kochany rotmistrzu... Ot kwiatki mi nie tak idą jak powinny.
— Doprawdy? rok niedobry!
— Dokąd to hrabia wyjechał?
— Nie wiem — zakłopotanie udając, cicho rzekł rotmistrz — nie wiem... chociaż...
— Chociaż co?
— Chociaż się poniekąd domyślam!
Pokiwał głową.
— Tak to u tych panów! służ! służ! nadskakuj! daj mu życie... a on ci na końcu tyłem się powróci.
— Cóż ci to rotmistrzu?
— Pojechał do Górowa... Nic mi...
Westchnął znowu.
— Napadło cię dziś wzdychanie...
— Pani nic nie wiesz?
— Powiedz-że mi, cóż takiego?
— Gdybym wiedział że mnie nie wydasz...
— Tajemnica! mów śmiało! komuż-bym ją powiedzieć mogła? Gdybym chciała nie ma komu...
— Ba... jest to rzecz taka, że pierwszy hrabia, gdyby się dowiedział...
— Cóż to być może?
— Jedynie szacunek jaki mam dla pani...
— Rotmistrzu! bałamucić mnie chcesz!
— Nie... ale ostrzedz...
— Znowu jaka Anusia?
— O! gorzej! sto razy gorzej... Pani wiesz co się dzieje w Górowie...
— Nic nie wiem. Nie jestem ciekawa i nikt mi nowin nie przynosi.