Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To być nie może! On! tak dobry, tak wspaniały, tak przywiązany do ciebie! to być nie może!
— A jeśli się... potem żenić nie zechce?
— Moja droga, — odpowiedziała Róża — to od ciebie zależeć będzie, nie jesteś dziecko...
— Ale ja go kocham, — naiwnie odparła Tekla, — możeż myśleć o sobie ten kto kocha prawdziwie? Dam się uwieść, porzucić, opuścić, nie potrafię nic wymódz na nim.
Róża usta zacięła i pomyślała. — Gdybym była na twojem miejscu!
— A więc siostruniu?
— A! sama nie wiem! Opuścić dom, braci, siostry, ojca... i pojechać tak w świat straszno, straszno...
— Odmawiasz więc?
— O! pozwól! nie przyrzekam, nie odmawiam! Głowa mi się zawraca...
Róża obojętnie wstała.
— Słuchaj, — rzekła po chwili zbliżając się, — namyśl się... Jeżeli ci miłość doda odwagi, ja za ciebie zrobię z nim umowę. Nie może się ożenić z tobą, nie może nawet dać ci przyrzeczenia na piśmie, niech da przynajmniej posag wielki.
— Siostro! — zawołała Tekla z gniewem — ja się nie przedaję!
Róża zapłonęła. — Zapewne, ale gdy będziesz miała zapis wielki, to go podbudzić może do dotrzymania ci słowa...
— Rób co chcesz, ja go kocham — dodała idąc ku oknu młodsza — ja go kocham i nic nie wiem, nic nie rozumiem więcej!
Tegoż wieczora Róża była długo w Weneckim hotelu