Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zaręczała ojca i braci, że się o nią stara, ile razy do której z licznych dziewic sąsiedztwa zdawał się zbliżać z projektem, i tylekroć w domu wybranym, wynoszono go pod obłoki i gniewano się przeciw ludziom, co niegodziwe plotki roznosić zwykli. Jak tylko przestał bywać, zobojętniał, prawiono dziwne rzeczy o nim i powtarzano o uciemiężeniu srogiem poddanych, o nieprzykładnem życiu i t. p. Dworek pana Kulikowicza w osobnej wsi zbudowany, z jednej strony zaczął się był murować, z drugiej był drewniany. Stał tak od dawna otoczony gruzem i rusztowaniem, naprzeciw ogromna gorzelnia z wysoką pompą obudowaną, wołownia długa, owczarnie, ohacone sośniną obory. Wewnątrz domu najmniejszego starania o wygody jakiekolwiek życia, o wdzięk. Gołe ściany, stół złamany, kilka krzeseł, sofa brudna, kufer zielony, trochę tytoniu na stole, fuzja w kącie, drzwi zaparte do spiżarenki. Życie Kulikowicza było pracowite i czynne; pędzone w gorzelni, na polu, w lesie, około robotnika, po jarmarkach.
Z takich pierwiastków składało się to wszystko, w które wchodzimy; parny dzień czerwcowy, czy niedocieczone przyczyny, ołowianem brzemieniem nudy ucisnęły wszystkich. Wykrzykniki tylko:
— Gorąco! gorąco! proszę ognia do fajki!
— O tak! tak! — z rzadka słyszeć się dawały.
Wejrzenia tylko, uśmiechy, ruszanie ramionami, sapanie, ożywiały nieco rozmowę.
W tem skromne wprawdzie ale wyraźne klaśnięcie z bata przerwało nudy, i wszyscy jednomyślnie rzucili się do okna, krom gospodarza, który został w miejscu i ozwał się obojętnie:
— Owce pędzą?