Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie doznawała trudności, koni, posłańców, sług nie brakło. Czarodziejsko składało się wszystko.
Dziwna gorliwość ożywiała ludzi począwszy od starego ekonoma do chłopców dworskich; nowina ta zelektryzowała każdego i dwoiła ich.
Scholastyka patrząc na to, uśmiechała się smutnie, jak nigdy w przeciwnościach, było coś upokarzającego w tej sile pieniędzy, porównanej z siłą obowiązków tak niewielką!!
Słońce wschodziło jasne, wyiskrzone, świetne i świeciło na rosie pozawieszanej w trawach i liściach obficie, gdy posłaniec na zmęczonym koniu dobiegł do wrót górowskiego dworu, oddał karteczkę i u ciekł. Panna Scholastyka patrzała na to. Przyniesiono jej list. Był bez podpisu i w tych słowach:

„Mnóstwo osób wybiera się dziś do Górowa; nowina obeszła sąsiedztwo piorunem, każdy teraz chce być pierwszym i zasłużyć się. Życzym rozpatrzyć się dobrze w tych, których podły interes napędzi państwu i rozeznać ich od prawdziwych przyjaciół. Prawdziwi nie czekali wiadomości żadnej i nic nie wiedząc o tem, co ich spotyka, pospieszyliby jedynie z potrzeby serca.
Prawdziwy przyjaciel.“

List ten charakterem umyślnie zmienionym napisany, najpocieszniej wymyślony, miał tylko na celu uprzedzić o przybyciu gromadnem sąsiadów i sztuczkę im wypłatać.
Łatwo się było domyśleć, że ktoś mający się za najbystrzejszego, najdowcipniejszego, pchnął posłańca rankiem, wcześnie rozpoczynając szkodzić drugim i zasługiwać się.