Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jego, on o nią. Oboje nie śmieli sobie powiedzieć że się kochali i oboje w duszy mówili.
— Ona mnie nie kocha!
— On mnie nie kocha!
A co dla innych byłoby rozpaczą, dla nich było prawie pociechą. Seweryn myślał — będzie z innym szczęśliwą! — Ona powtarzała — nie zagrodzę mu przyszłości.
Tak dożyli tego pamiętnego wieczora, którego wysłany z Warszawy regent Szarzycki, podżyły już człowiek, przyjechał im oznajmić niespodziewane szczęście, co tak poruszyło całem sąsiedztwem. Tego dnia, żadne przeczucie, żadna przepowiednia nie poprzedziła. Przyszedł jak piorun na nieprzygotowanych. Rzadko komu przychodzi tak szczęście; często przychodzą tak złe wieści.
Krajczy w swoim pokoju mówił wieczorne modlitwy z zabrukanego Horaliku. Panna Scholastyka siedziała w pierwszym na kanapie i patrzała obojętnie w okno, Marja przechadzała się ze spokojem na czole, ale zamyślona.
Na grobelce ukazał się powóz.
Marja go pierwsza postrzegła.
— A! ciotuniu, ktoś jedzie!
— Nie może być! — zawołała Scholastyka! a! nieszczęście! pewnie asesor, albo...
— Bryczka kryta, czy powóz?
— Ani chybi, jakiś dłużnik, albo sądowa figura! O mój Boże, a tu w domu nawet herbaty nie ma! Nic! nic! Rosół na wieczerzę i kasza jaglana!
— Ciociu! powóz i jakiś podróżny.