Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Z tego, powiada, że oto pani wojewodzina za granicą Bogu ducha oddała, bezdzietnie i bez testamentu.
— A dla czegóż mnie to ma cieszyć?
— Skutkiem tego ogromny, kilka miljonów złotych wynoszący majątek, spada na synowicę krajczego i pannę Scholastykę...
Wszyscy krzyknęli z podziwieniem.
— Panie Hasling, to bajka, to być nie może! kilkadziesiąt tysięcy, niech sto, ale miljony! Słyszeliśmy o wojewodzinie, ona nie miała takiego majątku. Co się panu dzieje, on żartował z waćpana.
— Gadajcie zdrowi, nie jestem i ja w ciemię bity. Mówię tedy: Żartujesz ze mnie wać pan dobrodziej, to być nie może. A on ad acta do kieszeni i prezentuje mi papier stemplowany, w którym stoi wyraźnie: trzy miljony kilkakroć extra mobiljów...
— A co! nie nowina! — zawołał.
Frasunek, kłopot, zdziwienie, niedowiarstwo, odmalowało się na wszystkich twarzach. Jeden Seweryn pobladł bardzo i musiał się zeprzeć na poręczu krzesła. Jejmość chodzić poczęła zamyślona, jegomość ręce załamał i śmiał się; a pan Teodor czuba muskał i poświstywał.
— Ja zawsze mówiłem — odezwał się — że to było niegodnie, nie pięknie takie awantury wyrabiać, jawne niegrzeczności pannie Scholastyce i pannie Marjannie.
— Cha! cha! — rozśmiał się Hasling — a kto ich więcej narobił od państwa. To ja się tylko za nich zawsze ujmowałem, żaden z moich synów do tego się nie wmięszał.
— Już co to, to wierutne bajki — gorąco zakrzyczała jejmość — żebyśmy co im zrobili, bo... zawsze byłam dla nich grzeczną.